Kiedy spędzałem swój wolny czas, pracując w 2018 i 2019 roku przy wystawie „Titanic – Prawdziwa Historia” w Krakowie i Brnie, wielokrotnie mijałem różne gabloty z eksponatami, zatrzymując się czasem przy niektórych chwilę dłużej. Chciałbym wspomnieć o jednej z nich, z przedostatniej Sali wystawy. Pomieszczenie to było kojarzone przez zwiedzających z uwagi na umieszczoną tamże wielką listę pasażerów, podzieloną na tych, co przeżyli i co zginęli. W gablocie, o której wspominam, znajdowały się rzeczy osobiste Howarda Iriwna, a wśród tych różnych przedmiotów – wyblakła duża okładka, która przykuła moją uwagę.
W roku 1993, w trakcie jednej z ekspedycji do wraku Titanica odnaleziono rzeczy osobiste pana Irwina. Wśród nich – ponad dwadzieścia zeszytów nut, w tym jeden, zatytułowany „Some of these days”. To właśnie ten egzemplarz znajdował się w gablocie. Wiele liter z okładki było nieczytelnych, ale akurat tytuł pozostał bardzo dobrze widoczny.
Zainteresowałem się tym eksponatem nieco bliżej, z kilku powodów. Po pierwsze, to rzecz osobista, kiedyś komuś bliska. Po drugie, to nic innego jak muzyka, którą ktoś lubił grać, śpiewać czy słuchać ponad sto lat temu. A po trzecie, to element historii danego człowieka, zamknięty w jego walizce, spoczywającej przez kilkadziesiąt lat, nietkniętej na dnie oceanu…
Wykonałem wiele zdjęć tej okładki, pod różnym kątem. Okazało się, że rozczytać można więcej liter, niż te tytułowe. Poza stylowym rysunkiem profilu kobiety i kwiatów, na dole znajdował się napis „Will Rossiter”. To nazwa bardzo znanego wydawnictwa muzycznego z Chicago z przełomu wieków. Warto wspomnieć, że sam Wallace Hartley, skrzypek i kapelmistrz orkiesty na Titanicu korzystał z nut wydawnictwa Willa Rossitera.
Moją uwagę przykuł dodatkowo napis, po prawej stronie okładki, składający się z liter „OWL”. Patrząc na oryginalny egzemplarz z Titanica, nie mogłem zorientować się, jakiego napisu był częścią. Zainteresowało mnie to, co to była za muzyka i jak mógł wyglądać ten zeszyt, gdy był nowy…
Jakież było moje zdziwienie, gdy po długich poszukiwaniach udało mi się natrafić na identyczny egzemplarz wydawnictwa, w amerykańskim sklepie ze starymi nutami. Oniemiałem, gdy zobaczyłem wspomniane wcześniej litery „OWL” jako częśc napisu „IRENE HOWLEY”, która to pierwsza wykonała ten utwór w Vaudeville.
Jak cudownie było patrzeć na tą samą okładke, w pełni kolorów i barw! Ogromnie ucieszyłem się ze znaleziska, wydanego w 1910 roku, na dwa lata przed zatonięciem Titanica.
Z przyjemnością przeglądałem strony nut i słowa utworu, które wraz z muzyką napisane zostały przez Shelton’a Brooks’a.
„Some of these days you’ll miss me honey,
Some of these days you’ll feel so lonely,
You’ll miss my hugging,
You’ll miss my kissing,
You’ll miss me honey when you go away (…)”.
Tekst, choć prosty, ma w sobie pewien ładunek emocjonalny. Spójrzmy na nuty odnalezionego identycznego egzemplarza:
Finalnie, chciałem usłyszeć, jak brzmi rzeczony utwór. Okazało się, że poza dość wczesnymi wykonaniami doczekał się bardzo wielu coverów, w latach 20 będąc wykonywany w jazzowych i ragtime’owych aranżacjach, a w latach 50/60 stając się hitem takich wykonawców jak Bobby Darrin. Wiele wykonań tej piosenki można znaleźć na youtube.
Wróćmy jednak do 1912 roku i samego pana Irwina. Wielu pewnie pomyślałoby, że Howard Irwin to pasażer Titanica… być może wielu z nas zadałoby sobie pytanie, czy przeżył, czy zginął, patrząc na listę pasażerów w tej samej sali wystawy, gdzie leżały jego nuty. Ale nie odnaleźlibyśmy tam jego nazwiska.
Ponieważ dla wielu osób historia Titanica to nie tylko przedmioty pochodzące ze statku, ale także historie ludzi, postaram się zwięźle opisać historię właściciela odnalezionych nut.
Howard Irwin przyjaźnił się z Henry’m Sutehallem, który to chciał wybrać się na pokładzie Titanica do Nowego Jorku. Henry specjalnie czekał na możliwość podróży, korzystając z dziewiczego rejsu najnowszego statku White Star Line. Wiemy to z jego korespondencji, wysyłanej bliskim przed podróżą.
Henry, pochodzący z Buffalo w USA, miał rdzennie angielskie pochodzenie, tak więc w trakcie swojego pobytu na Starym Lądzie, odwiedzał członków swojej rodziny. Zawodowo zajmował się tapicerowaniem siedzeń w powozach i wczesnych automobilach. W swoim miejscu pracy, w Buffalo, poznał Howarda Irwina, z którym szybko się zaprzyjaźnił. W 1910 roku, panowie wybrali się w podróż po USA, pracując w różnych miejscach i imając się wszelkich zajęć, pozwalających im na utrzymanie. W kolejnych miesiącach, podróżowali po Australii oraz Południowej Afryce, finalizując swoje podróże w Anglii w 1912 roku. Warto wspomnieć, że panów łączyła wspólna pasja, czyli muzyka. Henry grał na skrzypcach, a Howard na klarnecie. Różnił zaś ich styl życia. Henry – spokojny, cichy i kulturalny, Howard – arogancki, nie stroniący nawet od rękoczynów.
W dniu 10 kwietnia 1912 roku Henry wszedł na pokład Titanica. Niestety, nie jest znany powód, dlaczego Howard mu nie towarzyszył. Według Dona Lyncha, historyka Titanica, w gazecie o tytule „Buffalo Courier” było wspomniane, że Irwin był już wówczas w domu w USA. Nie mniej jednak, Henry Sutehall, razem ze swoim bagażem, zabrał na pokład statku również bagaż nieobecnego przyjaciela. W kilka dni później, w nocy z 14 na 15 kwietnia, zginął w katastrofie. Jego ciała nigdy nie odnaleziono. Bagaż Howarda odnaleziono ponad 80 lat później, nadal zamknięty i spoczywający w piasku na głębokości ponad czterech kilometrów…
Próbowałem ustalić, w jakiej z walizek wydobytych z wraku odnaleziono wspomniane rzeczy osobiste. Według mojego bieżącego stanu wiedzy, w 1993 roku odnaleziono jedną walizkę i prawdopodobnie właśnie ta walizka mogła należeć do Howarda Irwina:
Na koniec przytoczę jedno z pytań, które czasami było mi zadawane kiedy oprowadzałem grupy po wystawie w Krakowie – „Jak to możliwe, że na dnie morza przetrwały papiery, a stal się rozkłada?”. Odpowiedź na to pytanie jest stosunkowo prosta. Na dnie morza przetrwały różnego typu papiery, mniej lub bardziej delikatne, jeśli były schowane w skórzanych teczkach bądź w zamkniętych walizkach. Otóż, dobrze wyprawiona skóra doskonale konserwuje to co jest we wnętrzu przedmiotu z niej wykonanego. I tak, do dziś przetrwały książki, banknoty, pocztówki, wizytówki, nuty… i wiele innych niezwykłych, choć tak codziennych, rzeczy pasażerów słynnego statku. Niech dalej uczą nas historii i przemawiają do wyobraźni kolejnych pokoleń.
Howard Irwin zmarł 24 września 1953 roku, w wieku 65 lat w New Jersey.